MKTG SR - pasek na kartach artykułów

25 lat po wielkim pożarze

Grzegorz Kończewski
Kazimierz Wrzosek: - Z koron drzew urywały się płonące gałęzie i takie kłęby ognia przelatywały nam nad głowami
Kazimierz Wrzosek: - Z koron drzew urywały się płonące gałęzie i takie kłęby ognia przelatywały nam nad głowami Sławomir Kowalski / Polska Press
O szalejącym pożarze wierzchołkowym, spalonych samochodach, trudach gaszenia i wielkiej akcji odtwarzania spalonego lasu rozmawiamy z Kazimierzem Wrzoskiem, emerytowanym nadleśniczym podtoruńskiego Nadleśnictwa Cierpiszewo.

10 sierpnia 1992 roku. Pamięta Pan ten dzień?

Nie zapomnę do końca życia. To był poniedziałek, nie dość, że było bardzo gorąco, to jeszcze wietrznie. Pożar wisiał w powietrzu. Byłem wówczas zastępcą nadleśniczego w Nadleśnictwie Gniewkowo i mój szef Michał Gosek polecił, bym służbowym „maluchem” pojechał do Czerniewic. Chodziło o to, by mieć oko na część nadleśnictwa obejmującą obręb Otłoczyn. Ale nie zdążyłem tam dojechać, bo tuż po godz. 12 odebrałem sygnał z wieży obserwacyjnej w Suchatówce, że dym pojawił się na terenie leśnictwa Zajezierze. Zaalarmowaliśmy straż pożarną i od razu tam pojechałem.

Groźnie wyglądał ten pożar?

Paliła się uprawa leśna i ścioła w graniczącym z polami starszym lesie sosnowym - łącznie na obszarze jakiś 2-3 hektarów. Wraz z pracownikami natychmiast zaczęliśmy gasić, ale efekt był mizerny. Wkrótce pojawiły się trzy zastępy straży pożarnej z Inowrocławia, większych sił strażackich nie można było do nas skierować, bo tego dnia paliło się w wielu miejscach. Samoloty gaśnicze też były zaangażowane w gaszenie pożarów m.in. w nadleśnictwach Miradz i Dąbrowa. Pilnowaliśmy zatem głównej ściany pożaru, koncentrując się na tym, by płomienie się nie rozprzestrzeniały. Niestety, pożar nas obszedł, wraz z północno-zachodnim wiatrem przesunął się w głąb sosnowego lasu.

Wymknął się spod kontroli?

Tak. Wraz z dowodzącym akcją gaśniczą strażakiem i pracownikiem nadleśnictwa wsiedliśmy do „malucha” i pojechaliśmy w tamtym kierunku, by ustalić stopień zagrożenia. No i wjechaliśmy w pożar. Paliło się z po obu stronach leśnej drogi, wszędzie było pełno dymu. Zrozumieliśmy, że trzeba natychmiast uciekać, ratować życie. Niestety, w tym pośpiechu i bardzo ograniczonej widoczności uderzyłem „maluchem” w drzewo, a później auto zakopało się w piachu. Wysiedliśmy i puściliśmy się biegiem. Samochód spłonął.

**

Czytaj też: 195 milionów na autobusy i tramwaje**

Udało się wrócić tam, gdzie pozostały wozy strażackie?

Podwieźli nas spotkani już w miarę bezpiecznym miejscu strażnicy leśni z Nadleśnictwa Solec Kujawski. Po drodze spotkaliśmy uciekających przed płomieniami strażaków i traktorzystę. Okazało się, że wóz gaśniczy zakładowej straży pożarnej z Elany zakopał się w piasku, a ściągnięty z nadleśnictwa traktor próbował go wyciągnąć, jednak nie dał rady i również utknął w piachu. Oba te pojazdy ostatecznie też się spaliły.

Wtedy już płomienie objęły korony drzew?

Tak. Pierwszy raz w życiu widziałem pożar wierzchołkowy lasu - żywioł w strasznej postaci. Z koron drzew urywały się płonące gałęzie i takie kłęby ognia przelatywały nam nad głowami. Spadały sto, a nawet dwieście metrów dalej, wzniecając kolejne pożary. Wtedy zdałem sobie sprawę, że mimo ogromnego zaangażowania wielu ludzi, i wielu zastępów strażackich, które w kolejnych godzinach pojawiały się w lesie, straty będą ogromne.

Więcej na kolejnej stronie >>>>>

Dym pojawił się też nad Toruniem. Mimo panującego upału w wielu mieszkaniach nie dało się otworzyć okna…

Całkiem możliwe, bo wiatr zmienił kierunek i pożar zaczął się cofać w kierunku miasta. Po drodze o mało nie spłonęła jednostka wojskowa w Chorągiewce, którą ostatecznie udało się strażakom obronić. Poprowadziłem ich w to miejsce około północy, wcześniej zaś organizowałem posiłki dla ludzi zaangażowanych w walkę z ogniem.

Kiedy udało się opanować żywioł?

Około godziny czwartej nad ranem pojawiła się burza i spadł intensywny, półgodzinny deszcz, który był prawdziwym błogosławieństwem bożym. Przygasił pożar na tyle, że strażacy byli już w stanie opanować płomienie. Oczywiście dogaszanie trwało przez kolejne dni, a w niektórych miejscach tliło się jeszcze przez trzy tygodnie, bo wypalały się pniaki. Do dziś na tamtym terenie można natknąć się na takie charakterystyczne dziury w ziemi - to po wypalonych pniakach właśnie.

Przeczytaj także: Wędrująca ławeczka wyruszyła w trasę po Toruniu

No i przyszedł czas szacowania strat…

Nie chciałbym tego przeżywać po raz drugi. Widok wielkiego pożarzyska był przygnębiający. Osmalone drzewa wyglądały jak stojące nieboszczyki. Po prostu chciało się płakać. Kilka pokoleń leśników pracowało na to, by ten las wyhodować, a tu w ciągu jakiś 15 godzin wszystko trafił szlag. W Nadleśnictwie Gniewkowo spłonęło ok. 600 hektarów lasu, a w Nadleśnictwie Solec Kujawski - ok. 2400. Razem jakieś 3000 hektarów. Koszmar. Przyczyny tego pożaru nie udało się ustalić.

Od razu przystąpiliście do porządkowania pożarzyska?

Oczywiście, i zdawaliśmy sobie sprawę, jak wielka jest przed nami robota. Najpierw zacząłem organizować uprzątanie terenu w Nadleśnictwie Gniewkowo, a następnie - już jako nadleśniczy - w Solcu Kujawskim. W ciągu ośmiu miesięcy wycięliśmy tam 300 tys. metrów sześciennych spalonego drewna. Pomagały nam inne nadleśnictwa, na pożarzysku pracowało ok. 250 drwali. Chcieliśmy odzyskać jak najwięcej jeszcze dość wartościowego drewna, które kupowano nie tylko z przeznaczeniem na deski, ale i na papier. Już wiosną 1993 roku na kilku hektarach posadziliśmy nowy las. Generalnie bowiem po takim pożarze dopiero po roku gleba jest gotowa na przyjęcie nowych drzew.

Wielka akcja odnowieniowa zaczęła się zatem w 1994 roku…

Tak, z dniem pierwszego stycznia reaktywowane zostało Nadleśnictwo Cierpiszewo, a mnie powierzono obowiązki nadleśniczego. Objęło ono swym zasięgiem całe pożarzysko z Nadleśnictwa Solec Kujawski. No i ostro zabraliśmy się do pracy. Znów wsparły nas inne nadleśnictwa z Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Toruniu. Przyjeżdżały więc ekipy z Brodnicy, Czerska, Tucholi, Woziwody… Chyba każde nadleśnictwo - jest nawet taka mapa - ma w Cierpiszewie swój kawałek lasu. Prace odnowieniowe można było prowadzić tylko wiosną, i to ciągu 3-4 tygodni, bywało zatem, że jednego dnia przy sadzeniu lasu pracowało ponad tysiąc osób. Pamiętam dobrze, bo tyle zamawialiśmy dla nich posiłków. Do 1996 roku obsadziliśmy całe pożarzysko.

Jak został zaplanowany nowy las?

Nadal, ze względu na bardzo ubogie siedliska, dominuje w nim sosna, ale jej udział został ograniczony z 97 do ok. 70 proc. Wprowadziliśmy więcej drzew liściastych, głównie brzozy. Zostały one posadzone w specjalnych pasach, ich zadaniem jest zmniejszenie zagrożenia pożarowego.

Dziś te drzewa mają 22-23 lata. To już całkiem spory las. Bywa Pan w nim czasem?

Jeżdżę tam na grzyby. Serce mi rośnie, bo widzę jak ten las pięknie się rozwija i - przyznaję - nieraz modlę się, by znów nie wybuchł tam jakiś pożar.

Polecamy w "Nowości" PLUS:

Zobacz także:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska