Pracownicy zostali potraktowani jak śmieci

Pracownicy zakładu, który działał przy ul. Chłopickiego 6, czują się jak śmieci. Pracodawca zapadł się pod ziemię i jest im dłużny pieniądze. W opuszczonym budynku zostawił m.in. imienne listy wypłat.

<!** Image 3 align=none alt="Image 192586" sub="Po fabryce Protekt pozostał zdewastowany budynek z dokumentami walającymi się w śmieciach [Fot.: Adam Zakrzewski]">- To jeden wielki skandal! Trzymamy w rękach sądowe nakazy zapłaty, bo firma winna jest nam pieniądze za kilka miesięcy pracy. Komornik jest bezradny, a nasze dokumenty wciąż są w fabryce - żalą się panie Krystyna i Zofia, które do 2008 r. pracowały przy Chłopickiego jako szwaczki.<!** reklama>

Polak i Anglik zniknęli?

Fabryka Protekt International produkowała odzież roboczą. W szczycie zatrudniała ponad setkę osób. Toruński zakład był oddziałem spółki z o.o. z siedzibą w Warszawie o tej samej nazwie. Jej właścicielami są Marek Zdunek i Anglik Howard Kennerley.

W 2008 r. „Nowości” opisywały dramat szwaczek. Pracowały kolejny miesiąc bez wypłat, karmione ochłapami w postaci 100-170 zł. Już wtedy w firmie nie było z kim rozmawiać. Marek Zdunek był nieosiągalny. Wspomnianego Brytyjczyka nikt z załogi nie widział na oczy. Dziś sytuacja jest podobna.

- Spółka formalnie istnieje, bo nie została wyrejestrowana z Krajowego Rejestru Sądowego. De facto jednak raczej nie działa - mówi komornik Andrzej Zaremba. - Prowadzę tę egzekucję od kilku lat i nie mam żadnego kontaktu z właścicielami czy innymi przedstawicielami Protektu. Parcela i dwa budynki przy Chłopickiego 6 to własność spółki. Gdyby udało się sprzedać tylko pofabryczny budynek, roszczenia wszystkich byłych pracowników zostałyby zaspokojone. Dwie licytacje nie przyniosły efektów. Teraz, po obowiązkowej rocznej karencji, ponownie przygotowujemy się do sprzedaży.

Dane osobowe dla każdego

Na teren byłej fabryki, tuż przy dworcu Toruń Miasto, wchodzimy bez problemu. Brama otwarta, części płotu nie ma. Wiatr niesie śmieci i dokumenty. Na trawniku leży książeczka PKO pewnej mieszkanki Rubinkowa.

Pachnie tu nieszczęściem. Straszy otwarta studzienka, pusty i niezabezpieczony szyb po zakładowej windzie. Z okien na trzech kondygnacjach wysypuje się szkło. Schody pozbawione są poręczy.

Szokującego odkrycia dokonujemy na pierwszym piętrze. Tu, w byłym pomieszczeniu kadr, walają się po podłodze dziesiątki dokumentów: imienne i szczegółowe listy wypłat toruńskich szwaczek, imienne spisy zajęć komorniczych pracowników z Kozłowa (tu działał Protekt-Bis, obecnie w likwidacji), nie wspominając o dokumentach księgowych, fakturach i billingach.

Poinformowaliśmy o tym Komendę Miejską Policji w Toruniu, która natychmiast zabezpieczyła dokumenty. Ze wstępnych ustaleń wynika, że doszło do naruszenia Ustawy o ochronie danych osobowych.

Trzeba zabezpieczyć!

Teren i budynek fabryki koniecznie trzeba zabezpieczyć.

Po pierwsze, swobodnie mogą tu wejść np. nudzące się w wakacje nastolatki. Po drugie, jeśli obiekt ma zostać wreszcie sprzedany, a roszczenia pracowników zaspokojone, to nie powinien być dewastowany.

Tymczasem 5 lipca wieczorem ktoś podpalił tu śmieci na parterze. Strażacy ogień ugasili, ale problem pozostał.

Dane personalne muszą być chronione

Imienne, szczegółowe listy wypłat wynagrodzeń dla pracowników to tzw. czułe dane.

Ustawowo za ochronę danych osobowych odpowiada tzw. administrator danych. W realiach firmy - pracodawca lub osoba do tego przez niego wyznaczona.