Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Eugeniusz Miastkowski: Chciałbym pojeździć na Motoarenie...

Marcin Orłowski
Eugeniusz Miastkowski
Eugeniusz Miastkowski Archiwum
Rozmowa z Eugeniuszem Miastkowskim, byłym żużlowcem Apatora Toruń i GKM-u Grudziądz, o starych, dobrych czasach oraz obecnych.

Skąd się wziął żużel w Pana życiu?

Urodziłem się w Rogowie, to miejsce o wielkich żużlowych tradycjach. Stąd pochodzili też Kazimierz Araszewicz, Janusz Plewiński, wielcy zawodnicy Apatora. Śmieliśmy się w połowie lat siedemdziesiątych, że Rogowo jest takie mocne, że gdyby Toruń nie wszedł nam w paradę, to Rogowo zostałoby stolicą województwa ze względu na przebojowych ludzi.

Pamięta Pan początki startów?

Licencję zdobyłem we wrześniu 1974, jakoś tak pierwszego, jedenastego, czy dwudziestego pierwszego dnia miesiąca, na pewno jedynka była na końcu daty (21 września - przyp. redakcji). Jak zaczynałem jazdy, to trudno było tę licencję zdobyć, zdawało ją zaledwie kilku chłopaków, dwóch, trzech, na siedemdziesięciu, osiemdziesięciu. To była prawdziwa weryfikacja. Teraz są inne czasu i o licencję łatwiej. Z pierwszych jazd wspominam syna ś.p. Mariana Rosego, który chciał być żużlowcem, ale miał więcej odwagi niż umiejętności i po uderzeniu w bandę, co skończyło się dla niego ciężkimi obrażeniami twarzy, stwierdził, że to jednak sport nie dla niego.

Wtedy bandy były najczęściej drewniane, później dopiero doszły siatki…

Dziś są „dmuchawce”, ale wcale nie uważam, że przynosi to wyłącznie same korzyści. Obserwuję, że wielu żużlowców po wprowadzeniu dmuchanych band jeździ ostrzej, ma mniejszy szacunek, zwłaszcza na pierwszym łuku, do rywali z toru, nie ma właściwego respektu do prędkości i do innych. To powoduje wiele niebezpiecznych kolizji - bo jakoś to będzie, bo będzie miękko. Żużel stał się sportem prędkości i zbyt ryzykownych akcji, jak jeździło się w latach siedemdziesiątych, czy osiemdziesiątych to potrzeba było więcej techniki na bardziej niż teraz różnorodnych torach, a za odważnymi akcjami kryła się też rozwaga i szacunek do kolegów z toru.


Był Pan w składzie drużyny, która zdobyła dwa tytuły Drużynowego Mistrza Polski dla Torunia, w 1986 i 1990 roku.

Tak, złotych medali się nie zapomina. Trochę inaczej jest z meczami - było ich tak wiele i tak różnych, w czasie ciągłych podróży, że wielu szczegółów się już nie pamięta. Często przecież dochodziło do sytuacji, że myślało się, że przegrywamy, a prowadziliśmy, były też niestety sytuacje odwrotne. Cieszę się, gdy ktoś mi przypomni, że np. w tamtym mistrzowskim sezonie 1986 zrobiłem trzy komplety - z Rzeszowem, Tarnowem i Rybnikiem. Są czasami zaskakujące wspomnienia, na przykład w czasie wygranych derbów w Bydgoszczy, które mocno przybliżyły nas do złota w 1990 roku, położyłem na prostej, na pełnej prędkości motocykl, żeby nie wpaść w zawodnika Polonii Sokołowskiego, który przewrócił się przede mną. Zapomniałem całkowicie o tym zdarzeniu, a tu nagle po sezonie działacze Polonii Bydgoszcz wręczyli mi puchar fair play za to, że tak się zachowałem. Miłe to było. A medale? Złoty medal za sezon 1986 przekazałem na aukcję Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy kilka lat temu. To była forma podziękowania za to, że ze sprzętu Orkiestry mogła skorzystać wcześniej moja wnuczka Laura. W karierze miałem sporo szczęścia do medali drużynowych, pierwszy brązowy zdobyliśmy już przecież w 1983 roku. Gorzej było z sukcesami indywidualnymi. Choć i tych pucharów z indywidualnych turniejów też jest wiele. Najważniejsze stoją przy kominku, reszta kurzy się na strychu.

Kibice zapamiętali Pana jednak z innych indywidualnych wyczynów, był Pan ich ulubieńcem…

Tak, było trochę tego indywidualizmu. Na pewno w odróżnieniu od wielu zawodników lubiłem po podjechaniu na start zsiąść z motocykla i dokładnie sobie przygotować rowek startowy kopiąc nogą, tak robiłem od młodego do starego. Było to istotne, bo wtedy były inne przepisy i na starcie można było jeszcze trochę tańczyć z motocyklem, było też dozwolone dotknięcie, ba nawet najechanie na taśmę. Inną rzeczą, którą wszyscy jakoś wspominają, a ja jej za bardzo nie chcę pamiętać, były nerwy po jednym z biegów w lidze. Mocno wkurzony, zjechałem z toru do mojego boksu i natychmiast zdjąłem kask i rzuciłem go w poprzek parku maszyn. Podobno był to rzut grubo na ponad 20 metrów. Kiedyś zdarzyła się równie nerwowa sytuacja i już miałem rzucić znowu moim kaskiem, a tu nagle kierownik drużyny Janusz Kaczmarek podetknął mi pod rękę kask rezerwowy, jakiś starty już zniszczony… i rzuciłem tym zapasowym kaskiem. Jak widać kierownik był przygotowany i do takiej sytuacji po pierwszych doświadczeniach. Zawodnicy przeżywają wielkie emocje w czasie biegów to i nerwy ich czasami ponoszą. W jednym z meczów Wojtek Żabiałowicz tak był nie fair blokowany przez bydgoszczan Gomólskiego i Cieślewicza, że po biegu skończyło się to dla nich kopniakiem. Już nie powiem w jakie miejsce.

Jak Pan patrzy na drużyny wtedy i teraz?

Kiedyś drużyna to była rodzina. Razem się jeździło i mieszkało, razem się jadło i piło. Lubiłem jeździć w parze z Tadziem Wiśniewskim, Krzysztofem Kuczwalskim, Janem Woźnickim i Markiem Makowskim, zresztą od czasu do czasu widujemy się do dziś, utrzymujemy kontakty. Wtedy za dowiezienie 5:1 w parze z młodzieżowcem było specjalne premiowanie, a młodzi zawodnicy podchodzili do starszych z ogromnych szacunkiem. Pamiętało się też o zawodnikach, którzy już nie jeżdżą, byli zapraszani na trybuny. Do dziś, a przecież dawno, dawno temu jeździłem w Grudziądzu, na początku każdego nowego roku z GKM otrzymuję karnet na cały sezon i zaproszenie na zawody… a u nas w Toruniu - nic. Teraz drużyny, kluby wyglądają inaczej, żużel stał się zawodem, a zawodnicy firmami. Zawody, sponsorzy, kasa - każdy leci do przodu byle wygrać i nie patrzy na innych. Inna różnica - kiedyś herb klubowy, herb drużyny był świętością, czyli kolory żółty, niebieski, biały, napis Apator i charakterystyczny kształt. Zawsze było wiadomo, że jak przyjeżdża Apator, to przyjeżdża Toruń. Teraz co roku drużyna nazywa się inaczej, zmienia się co chwilę herb i nazwa klubu, które powinny być święte. Co to był za jakiś pomysł niedawno z tymi Krzyżakami, teraz za to mamy jakiś angielski Get Well - co to w ogóle jest i jak to wymówić? Nowe czasy, nowe prawa, niech robią co chcą, ale dlaczego robią to w oparciu o historyczny herb? Powinni sobie wymyślić coś zupełnie innego, nowego, a herb Apatora pozostawić w spokoju, bo to tradycja. To nie tylko moja opinia, ale i dawnego kierownika drużyny Janusza Kaczmarka.

Interesuje się Pan jeszcze żużlem po zakończeniu kariery?

Tak, chociaż, żartem mówiąc, nie mam za dużo na żużel czasu. Myślałem przez moment, że będę musiał być bliżej żużla i teraz, bo przymierzał się do żużlowej kariery syn Łukasz, ale ostatecznie zrezygnował, z czego, szczerze mówiąc, się cieszę. Na Broniewskiego bywałem dosyć często, na Motoarenie byłem ze dwa-trzy razy, jakoś ten stadion nie ma dla mnie tego kibicowskiego ducha, co poprzedni. Za to żużel w telewizji - oglądam wszystko i nie ma wtedy na mnie bata, który odegnałby mnie sprzed ekranu. Poza tym w wolnym czasie to ja… pracuję, a jak przychodzi wolna niedziela, to wolę pojechać nad rzekę, czy jezioro, to jest teraz mój sport, cisza, spokój, przyroda i… łowienie ryb. Chociaż też z przyjemnością dosiadam czasami Jawy mojego syna i robię kółka na żużlowym torze przy lotnisku. Cieszę się, że niektórzy mówią, że jak bym tak pojechał w lidze, tak jak tam szarżuję, to jeszcze nie jeden kibic otworzyłby z niedowierzaniem oczy, a ja niejeden wykręciłbym komplet. Takie tam żartowanie z tymi kompletami, ale mam, tak naprawdę, pewne marzenie - żeby kiedyś zrobić jednak trochę kółek na Motoarenie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska