Jak nie gra w NBA, to przenosiny do Europy

Czytaj dalej
Fot. Dariusz Bloch
Filip Bares

Jak nie gra w NBA, to przenosiny do Europy

Filip Bares

Rozmowa z Przemysławem Karnowskim, pochodzącym z Torunia koszykarzem, który walczy o miejsce w jednym zespołów w lidze NBA.

Rozpoczął Pan Ligę Letnią NBA od gry dla Charlotte Hornets, ale szybko opuścił ich szeregi. Czym było to spowodowane?

Moim głównym celem na Ligę Letnią było pokazanie wszystkim, że jestem w stanie grać na najwyższym poziomie. W drużynie z Charlotte nie dostałem takiej szansy, głównie dlatego, że trener wolał sprawdzić zawodników, z którymi zespół miał już podpisany kontrakt i przez trzy mecze zagrałem tylko 12 minut.

I zamienił Pan Hornets na Orlando Magic.

Mecze w Orlando były moją jedyną szansą na grę w tegorocznej Lidze Letniej z powodu ciągle przekładanej operacji kciuka. Do Las Vegas nie mógłbym już jechać. Magic wyrazili zainteresowanie i udało się szybko zmienić barwy. Myślę, że dobrze na tym wyszedłem.

Widzi Pan siebie w przyszłości w barwach Magic?

Grę w Lidze Letniej traktowałem przede wszystkim jako prezentację swoich umiejętności dla wszystkich 30 drużyn NBA. Oczywiście jeżeli Magic byliby zainteresowani zakontraktowaniem mnie, to nie miałbym nic przeciwko.

Skupiłem się też nad moim ciałem. Chciałem zbić trochę wagi, ale przede wszystkim zmienić sylwetkę. Starałem się jak najbardziej zbić tkankę tłuszczową i poprawić mięśniową.

Jak ocenia Pan swoje szanse na grę w NBA po występach w Lidze Letniej?

W tej chwili jestem w ciągłym kontakcie ze swoim agentem, który rozmawia z różnymi klubami. W swoim sztabie mam dwie osoby za to odpowiedzialne - jedna zajmuje się zespołami NBA, a druga z Europy. Oczywiście jestem bardziej teraz skupiony na NBA, bo to moje marzenie, ale jeżeli dostanę sygnał, że w tym roku to się nie uda, to trzeba mieć plan zapasowy. W tym momencie mamy już zaawansowane rozmowy z europejskimi klubami, ale o ofertach będziemy rozmawiać dopiero, gdy wyklaruje się sytuacja z NBA. Na razie jest jeszcze dużo niewiadomych, bo Liga Letnia dopiero się zakończyła.

Przez większość sezonu NCAA, jak i teraz w Lidze Letniej borykał się Pan z kontuzją kciuka. Jak to wpłynęło na Pana występy?

Kontuzji nabawiłem się na początku lutego, podczas meczu. Zostałem uderzony po zbiórce. Okazało się, że miałem zerwane jedno więzadło i trzy naderwane. Początkowo nie mogłem nawet złapać piłki, ale nie chciałem odpuścić w takim momencie sezonu. Musiałem wytrzymać, zagryźć zęby i grać z bólem podczas sezonu akademickiego i Ligi Letniej w Orlando. Operację miałem 18 lipca. Szynę z palca już mi zdjęto i mogę ruszać nadgarstkiem, Teraz czekam na zdjęcie szwów. Przede mną rehabilitacja, która ma trwać od 4 do 6 tygodni i mam nadzieję, że dołączę do reprezentacji Polski na Mistrzostwa Europy.

W grudniu 2015 roku doznał Pan poważnej kontuzji pleców. Czy jest po niej jeszcze jakiś ślad?

Na szczęście nie. Nie czuję żadnego związanego z tym dyskomfortu. Cały sezon rozegrałem bez żadnych problemów. Długo cierpiałem, ale na szczęście już jest w porządku. W szpitalu w Spokane nazywają mnie Miracle Kid (Cudowne Dziecko). Miałem problemy z poruszaniem się i wstawaniem z łóżka, ale proces rehabilitacyjny świetnie przebiegł. Zespół medyczny wokół mnie wykonał fantastyczna robotę. Cały proces miał trwać około roku, a po 6-7 miesiącach mogłem już biegać i skakać. Zawdzięczam im naprawdę wiele, tak samo jak ludziom, którzy byli wtedy przy mnie.

Czy to odstraszyło drużyny NBA?

Na pewno wszystkie kluby, które się mną interesowały, wiedziały o tym. Moja agencja pomogła mi przygotować wszystkie dokumenty medyczne potrzebne klubom, by miały całkowity wgląd w moją historię kontuzji i rehabilitacji. Kontuzja pleców jest z pewnością czymś poważnym, ale na szczęście nie ma już po niej śladu. Moja gra w minionym sezonie powinna rozwiać wszelkie wątpliwości.

Długo się mówiło o Pana szansach w tegorocznym drafcie, ale podobno zrezygnowałby Pan z wyboru, gdyby był on w drugiej rundzie?

Według Mock Draftów różnych stron nie miałem szans na pierwszą rundę, a czasami i nawet na drugą. Ktoś taki jak ja, czyli senior w collegu jest inaczej obserwowany przez skautów. Dzisiaj w pierwszej rundzie są wybierani zawodnicy o 3-4 lata młodsi, którzy zdaniem skautów mają dzięki temu większy potencjał. Miałem dylemat czy podpisać kontrakt, gdyby ktoś mnie wybrał w drugiej rundzie draftu. W takim wypadku nie mógłbym być tak niezależny jak teraz, bo ktoś miałby prawa do mnie i to oni musieliby mnie podpisać, a tak miałem szansę wziąć sprawy w swoje ręce podczas Ligi Letniej.

Odmówił Pan jakiejś drużynie podczas tegorocznego draftu?

Były rozmowy, ale konkretnych ofert nie było.

Przed draftem brał Pan udział w treningach drużyn NBA. Obiektywnie patrząc, jak Pan na nich wypadł?

Myślę, że poszło mi bardzo dobrze. Treningi odbyłem w sumie w siedmiu klubach - oprócz Hornets i Magic, w Washington Wizards, Dallas Mavericks, Atlanta Hawks, Denver Nuggets i Sacramento Kings. Czułem, że na pięciu z nich wypadłem bardzo dobrze. Trudno jednak wyczuć zainteresowanie klubów, bo dużo zawodników się przez nie przewija, a cały proces nie trwa długo.

Jakie są Pana mocne strony na parkiecie?

Na pewno gra tyłem do kosza. Niestety, koszykówka idzie ostatnimi laty w stronę graczy obwodowych i od tego odbiega. Co raz mniej zespołów gra taką koszykówkę, jaka mi pasuje. Mam również szerokie pole widzenia i mogę przenosić ciężar gry swoimi podaniami. Dobrze czuję się w pick&rollu [dwójkowe zagranie ofensywne z tzw. zasłoną - red.]. Potrafię też znaleźć kolegów ścinających pod kosz. W obronie mogę kryć większych zawodników - z DeMarcusem Cousinsem czy Dwightem Howardem mógłbym fizycznie powalczyć, gdy są tyłem do kosza. Niektóre zespoły nie mają teraz zawodników, którzy mogliby im utrudnić życie podczas meczu.

A co by Pan poprawił w swojej grze?

Poświęciłem ostatnio sporo czasu rzutowi z półdystansu. Gdybym mógł dodać ten element gry do swoich umiejętności, to musiałby mnie ktoś wtedy kryć z dala od kosza co pozwala ofensywie na wiele nowych rozwiązań. Skupiłem się też nad moim ciałem. Chciałem zbić trochę wagi, ale przede wszystkim zmienić sylwetkę. Starałem się jak najbardziej zbić tkankę tłuszczową i poprawić mięśniową.

Czy myśli Pan, że 15 lat temu byłby Pan uważany za lepszego zawodnika?

Ciężko jest gdybać, ale koszykówka z tamtych lat jest zdecydowanie bliższa mojemu stylowi. Dużo zespołów opierało swoją grę na wysokich zawodnikach grających tyłem do kosza. Od tego nawet zaczynało się większość akcji. Teraz jest inaczej, ale nie ma sensu myśleć o tym co było 15 lat temu. Muszę po prostu pracować nad tym, by w grać w dzisiejszej NBA jak najlepiej i się do tego przystosować. Mam jednak cichą nadzieję, że stary styl gry jeszcze wróci.

Swoją karierę w NCAA zakończył Pan, jako zawodnik z największą liczbą zwycięstw, ale ostatni mecz dla Gonzagi był przegranym finałem. Według wielu nie poradziliście sobie z presją.

Uważam, że o presji nie ma co mówić, bo mieliśmy spore doświadczenie. Nie weszliśmy dobrze w mecz, ale na minutę przed końcem jeszcze prowadziliśmy i walczyliśmy do samego końca. Szkoda, bo byliśmy bardzo blisko sukcesu.

Pod koniec nie obyło się też bez kontrowersji. Jakby Pan ocenił dyspozycję sędziów w takim meczu?

Widziałem, że wiele osób narzekało na ich pracę, ale ja nie mam im nic do zarzucenia. Koledzy z zespołu i trener też nie. Były może takie dwie kluczowe sytuacje, ale gdybyśmy grali lepiej, to nie miałyby żadnego znaczenia. Więc sędziom nie mam nic do zarzucenia.

W Gonzadze spędził Pan pięć lat. Jak je ocenić?

Mecz finałowy był dla mnie zwieńczeniem całej podróży z Gonzagą. Pięć lat to długi okres. Na początku zajęło mi trochę czasu by się zaadaptować i nauczyć dobrze języka. Od drugiego roku już więcej grałem, a w trzecim doszliśmy aż do Elite Eight (ćwierćfinał). Czwarty był niestety dla mnie skrócony z powodu kontuzji pleców. Piąty rok był niesamowity. Był to dla nas historyczny sezon, przegraliśmy tylko dwa mecze i po raz pierwszy w historii uczelni doszliśmy do Final Four i finału NCAA. Niestety nie udało się tego zakończyć triumfem, ale sezon był jak najbardziej udany.

Pana kolega z drużyny Zach Collins został wybrany 11 wyborem w pierwszej rundzie tegorocznego draftu mimo, że był Pana zmiennikiem.

NBA stawia na młodość i potencjał. Ja pokazałem w Gonzadze co potrafię, a Zach w liceum i w tym sezonie z nami. Nic na to nie poradzę i mogę tylko ciężko pracować by pokazać, że mogę grać w NBA.

Rozmawiał Pan przed draftem z Marcinem Gortatem? Były jakieś rady od starszego kolegi?

Tak, z Marcinem jesteśmy w kontakcie. Przed draftem spotkaliśmy się w Los Angeles na kolacji i wiem, że zawsze mogę się go poradzić, bo on jako jedyny jest w stanie mi pomóc z niektórymi pytaniami.

Jest Pan spokojny o to, jak będzie wyglądała drużyna w tym sezonie?

Tak, bo zostaliśmy w tym samym składzie. Pewnie to się może zmienić, ale nie musi. Może uda się przekonać zawodników, żeby zostali? Może inni nie dostaną ciekawej oferty? Na razie jest gdybanie, a nie lubię plotek.

Do jakiego zawodnika NBA by się Pan porównał?

Marc Gasol, Nikola Peković i z przed kilku lat Chris Kaman.

Ma Pan jakieś przed meczowe rytuały?

Zawsze śpię półtorej godziny przed meczem i słucham muzyki. Przesądny nie jestem, więc większych rytuałów nie mam. [śmiech]

Filip Bares

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.