Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wanna z ratusza, zaręczyny z rękoczynami, córka wieszcza w sąsiedztwie, czyli ciekawostki z toruńskiego bruku

Szymon Spandowski
Szymon Spandowski
Sklep Willamowskiego, w którym można było kupić m.in. gacie, szkarpetki i różne obrazy znajdował się w północno-zachodnim narożniku Ratusza Staromiejskiego.
Sklep Willamowskiego, w którym można było kupić m.in. gacie, szkarpetki i różne obrazy znajdował się w północno-zachodnim narożniku Ratusza Staromiejskiego. Z archiwum Szymona Spandowskiego
Co to były za zaręczyny! Poza zaproszonymi gośćmi, pojawili się również nieproszeni byli adoratorzy narzeczonej. Przyszli, aby wyrazić swój sprzeciw, ale na miejscu zdziwili się, że jest ich aż tylu. W żywiołowej dyskusji, która się wywiązała, musieli sobie pomagać pięściami. To wszystko działo się w Toruniu, niedaleko Drogi Filozofów!

Nad głową Augustyna Bulbysa, byłego sekretarza wójta gminy Mokre, wciąż wisiał miecz sprawiedliwości. W ubiegłym tygodniu pisaliśmy, że za swoje oszustwa i kradzieże indywiduum to zostało skazane na trzy lata więzienia, jak się jednak okazało, na tym problemy byłego urzędnika się nie skończyły.

"Niedawno porządnie ukarany, dawniejszy sekretarz wójta mokrzańskiego Bulbys, był oskarżony o sprzeniewierzenie 23,80 marek, które mu swego czasu, na zakupienie pewnych znaczków do ubezpieczeń na starość i niemoc dał młynarz Kosch z Wrzosów - informowała "Gazeta Toruńska" w połowie października 1901 roku. - Sąd skazał za to Bulbysa na dalsze trzy miesiące więzienia".

Którym procesom poświęcała najwięcej miejsca "Gazeta Toruńska"?

Pruski wymiar sprawiedliwości pracował bardzo sumiennie. Sprawozdania z sal sądowych były stałym elementem wydawanych wtedy gazet. Rzecz jasna, 120 lat temu, polski dziennik poświęcał najwięcej miejsca procesowi toruńskiemu, czyli sprawie sądzonych akurat Filomatów Pomorskich. Szczegółowo relacjonował także procesy prasowe, w których oskarżonymi byli redaktorzy "Gazety Toruńskiej". Zdarzało się, że jednocześnie toczyło się ich kilka. A sprawy karne? Ich echa również były stale na łamach gazety obecne i to z podziałem na cywilne oraz wojskowe. Cóż takiego obciążało sumienia żołnierzy i jakie w związku z tym zapadały wyroki?

"Sąd wojenny skazał dobosza Rabego z 7 kompanii 176 pułku piechoty na 16 dni średniego aresztu za to, że podczas manewrów skradł podoficerowi Augsteinowi z tornistra parę onucek. Muszkieter Freitag z 8 kompanii 176 pułku piechoty został skazany na cztery tygodnie surowego aresztu za uszkodzenie dwóch karabinów. Kanonier Boldt z 5 kompanii 11 pułku artyleryi został skazany za sprzeniewierzenie pary butów na 14 dni średniego aresztu - wyliczała "Gazeta Toruńska" 13 października A.D. 1901. - W styczniu br sąd wojenny skazał porucznika rakietników Roggenbroda za ciężkie wykroczenia wobec straży wojskowej na rok i trzy miesiące więzienia oraz na wykluczenie z wojska. Złożoną rewizyę wyroku wyższy sąd wojenny odrzucił. Najwyższy sąd wojenny jednakże z powodu omyłki formalnej sprawę do ponownego rozpatrzenia".

Oficer wojsk rakietowych broni nie złożył i w następnym roku o cofnięcie wyroku zabiegał przed sądem apelacyjnym, który go uniewinnił. My zaś opuszczamy salę sądową i przenosimy się na pole bitwy.

Gdzie odbyły się zaręczyny z rękoczynami?

"Zaręczyny połączone z bijatyką wyprawiono ubiegłego czwartku wieczorem w pewnym domu przy ulicy nad Rowem - czytamy w tym samym wydaniu gazety. - Na ucztę stawiło się prócz proszonych gości, także kilku nieproszonych, dawniejszych wielbicieli narzeczonej, którym obchód ten nie był po myśli i chcieli wypowiedzieć swoje zdanie. Zdziwili się jednak sami, że z takiem zdaniem przyszło ich aż kilku, a ponieważ podczas wypowiadania swoich myśli powzięli nowe myśli o swojej dawniejszej lubej, więc powstała bijatyka na pięście, którą zakończono dopiero na energiczne żądanie policyanta i stróża nocnego".

Gdzie mieszkała ta pożeraczka serc? Nasi przodkowie mieli talent w tłumaczeniu niemieckich nazw ulic. Widownią tych ciekawych zaręczyn mogły być okolice Wielkiego Rowu (niem. Hauptgraben), jednak w tym przypadku reporter gazety pewnie by wspomniał o Rowie Głównym, tymczasem tu pojawia się tylko ulica nad Rowem, zapewne więc chodziło o Grabenstrasse, czyli Fosę Staromiejską. Nazwa niezbyt nobilitująca? Ale historyczna. Poza tym, jeżeli ktoś na ulicy Rowowej, bo tak również Fosa była nazywana, czuł się nieswojo, mógł się wybrać na Drogę Filozofów. Nie miał daleko, podobnie jak straż pożarna, której interwencja była tam potrzebna na początku października. Niestety, strażacy zostali wezwani zbyt późno.

Gdzie w Toruniu była Droga Filozofów?

"W nocy z niedzieli na poniedziałek spaliło się domostwo ogrodnika Kurtha przy Ścieżce Filozofów na przedmieściu bydgoskiem - informowała dwa dni po pożarze "Gazeta Toruńska". - Zanim zwołano straż pożarną ogień rozszerzył się na wszystkie zabudowania, to jest dom mieszkalny, oranżeryę i przybudowania stajenne. Pogorzelec ponosi dotkliwą stratę, gdyż był tylko po części ubezpieczony. Ogień został podobno podłożony".

Dawna Philosophenweg jest dziś częścią ulicy Moniuszki, konkretnie jej fragmentem między ul. Mickiewicza i Krasińskiego.
Dlaczego wspomniany wcześniej dobosz z 7 kompanii toruńskiego regimentu piechoty ukradł podoficerowi onuce? Maciej Zembaty, autor słynnej piosenki o onucy mógł być blisko prawdy. Manewry były niezwykle forsowne. W tych największych, jesiennych, brały udział tysiące żołnierzy. W roku 1901 te masy wojska przetaczały się przez okolice Tczewa. Cierpieli na nich zresztą nie tylko ludzie.

"Podczas tegorocznych manewrów cesarskich padło przy konnicy i artyleryi I i XVII korpusu armii 78 koni. 200 koni stało się natomiast do dalszej służby niezdatnych, zostaną one wycofane" - donosiła gazeta w połowie października.

Ile był wart dobry wierzchowiec?

Kilka dni wcześniej aukcję na takie wycofane konie zorganizował toruński 4 Pułk Ułanów. W koszarach przy obecnej ul. Mickiewicza za wierzchowce trzeba było zapłacić od 33 do 240 marek. Druga suma robi wrażenie, tydzień temu pisaliśmy, że urzędnik niższego szczebla zarabiał wtedy koło półtora tysiąca marek rocznie. Za konia pod wierch trzeba jednak było zapłacić od 700 do 1200 marek.

Ile trzeba było zapłacić za szkarpetki i parę gaci?

Dobosz, któremu potrzebne były onuce, zamiast kraść, mógł sobie kupić szkarpetki, jak się wtedy mówiło na skarpety. Na przykład u Willamowskiego, w sklepie, który znajdował się przy północno-zachodnim narożniku toruńskiego Ratusza Staromiejskiego. Za parę szkarpetek męskich trzeba tam było zapłacić od 8 fenigów do 1 marki i 24 fenigów. Wspominany już przez nas wiele razy przedsiębiorca 120 lat temu oferował również garderobę w zestawach: za kaftan, parę gaci i koszulę na każdą męską figurę trzeba było zapłacić 3 marki 25 fenigów. Zestaw złożony z kamizelki, koszuli i pary gaci (pan Wllamowski używał w reklamach właśnie takiego określenia) kosztował od 4,75 do 9,75 mk. Gacie i całą resztę można było zamówić i czekać na przesyłkę pocztową - Willamowski na pocztę nie miał daleko.

Niestety, gospodarz sklepu w ratuszowym narożniku handlował wyłącznie odzieniem męskim, chociaż ofertę miał bardzo urozmaiconą, bo obok szkarpetek i gaci, jego główną specjalnością były zwierciadła, obrazy w wielkim wyborze, albo same ramy do obrazów. Mistrz reklamy zachwalał je obiecując, że przy zakupach o wartości przekraczającej 10 marek, przyjezdnym podmiejskim zwróci pieniądze za bilety. Sklep Willamowskiego musiał być zaiste miejscem niezwykłym. W połowie października 1901 roku w "Gazecie Toruńskiej" pojawiło się również ogłoszenie, że tam właśnie stosownych informacji powinny szukać osoby zainteresowane zakupem dwóch żelaznych piecyków (większego i mniejszego), szafy do restauracji oraz wielkiej żeliwnej wanny.

Jak odnosili się Amerykanie do Polaków po zamachu na prezydenta USA?

Tymczasem, na szerokim świecie Brytyjczykom nadal palił się grunt pod nogami w Afryce Południowej. Lokalna prasa informowała, że po stronie napadniętych Burów walczyli również Polacy. Powołując się na doniesienia z Poznania "Gazeta Toruńska" donosiła, że w obozie jenieckim zorganizowanym przez Brytyjczyków na Wyspie Świętej Heleny miało się znajdować pięciu Polaków. Wielkopolska prasa wspominała o nich z dumą, zupełnie inaczej gazety podchodziły natomiast do Leona Czołgosza. Jak wiadomo, 6 września 1901 roku ten syn polskich emigrantów zamordował prezydenta Stanów Zjednoczonych Williama McKinleya. Zamach wywołał wielkie poruszenie, a poza tym - jak informowały gazety z tamtych czasów - postawił w trudnym położeniu liczącą już dobrze ponad milion osób amerykańską Polonię. Przybysze znad Wisły, chociaż z Czołgoszem i anarchizmem nie mieli nic wspólnego, często byli traktowani wrogo.

Na koniec, żeby nie był on taki ponury, podamy informację z wyższych sfer.

"Marya z Mickiewiczów Górecka, córka nieśmiertelnej pamięci Adama, wdowa po znanym poecie Antonim, bawi w gościnnym domu państwa Ślaskich w Trzebczu" - doniosła "Gazeta Toruńska" na początku października 1901 roku.

Tu trzeba wtrącić małe sprostowanie. Córka Adama Mickiewicza była żoną nie poety Antoniego, ale malarza Tadeusza Góreckiego. Reszta się jednak zgadza, 120 lat temu gościła u Ślaskich w Trzebczu Szlacheckim.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska